Swego czasu sporo uwagi poświęciłem decyzjom poszczególnych Prezydentów RP po roku 1989 w obrębie ich kluczowych prerogatyw: weta ustawodawczego, różnego rodzaju wniosków do Trybunału Konstytucyjnego, inicjatywy ustawodawczej. Czytałem m.in. uzasadnienia i opinie, sporządzane do tych aktów.

 

To bardzo pożyteczna obserwacja, z której wyłania się pewna pseudonorma, będąca autorskim dziełem samego Trybunału. Lata temu uznał on, iż – interpretując w określony sposób przepis konstytucyjny o demokratycznym państwie prawnym urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej – może przesądzać o tym, która z ustaw, wywierając pewne oddziaływanie ekonomiczne na obywateli, jest zgodna z konstytucją a która z kolei nie jest. Uczyniwszy z tego przepisu konstytucyjną zasadę, przyjęto niedookreślonej treści dogmat, w świetle którego pewne kategorie reform, takie jak np. przekształcenia własnościowe majątku państwowego, zmiany w systemie zabezpieczeń społecznych, zmiany systemu podatkowego mogą być przez Trybunał oceniane pod kątem konstytucyjności.

 

Wprowadziło to do orzecznictwa konstytucyjnego ustrojowy relatywizm i etatyzm, które – szczególnie na gruncie Konstytucji RP z 1997 roku – w konsekwencji doprowadziły do rozrostu tegoż orzecznictwa i jego wewnętrznej niespójności. W niektórych przypadkach interpretacje i uzasadnienia do wyroków Trybunału idą tak daleko, iż pozostawiają parlamentowi bardzo niewielki margines ruchu w zakresie ustalania publicznych danin i świadczeń. Przepis o „sprawiedliwości społecznej”, pożenionej z deklaracją demokratycznego państwa prawnego (notabene także nadinterpretowaną i naciąganą pod partykularne interesy lub określoną linię polityczną), który wlecze się za nami od noweli grudniowej z 1989 roku (Zgromadzenie Narodowe umocowało go ponownie w Konstytucji z 1997 roku) wyrządził w polskim prawodawstwie i w ogóle w życiu publicznym wiele szkód. Pamiętajmy o tym, dokonując refleksji nad rewizją konstytucji lub nad zupełnie nową ustawą zasadniczą.